Zofia, 69 lat
Rak trzonu macicyGdy zachorowałam na raka trzonu macicy pomogła mi moja kochana córka.
– Trudno mi teraz powiedzieć, kiedy pojawiły się pierwsze objawy. Może rok temu, może jeszcze wcześniej. Ale w natłoku codziennych zajęć, podskórnie ze strachu, nie poszłam do lekarza, odwlekałam. Choć dużo się mówi o badaniach profilaktycznych, to chyba ten lęk przed samą diagnozą jest czasem większy.
– W czerwcu 2021 dostałam silnego krwawienia. W szpitalu miejskim wykonano zabieg łyżeczkowania i pobrano materiał na dalsze badania. Lekarz przeprowadzający zabieg powiedział niewiele, jedynie, że „wszystko okaże się po badaniach histopatologicznych”. To czekanie na wynik okazało się najgorsze. Nawet jeśli człowiek stara się zająć czymś głowę, cały czas znajduje sobie nowe zajęcie, to z tyłu głowy jest jedna myśl „jaki będzie ten wynik?”.
– Po trzech tygodniach czekania jest w końcu wynik i diagnoza, która wywraca cały świat do góry nogami – rak trzonu macicy. Po pierwszym szoku, w głowie pojawia się pytanie „co dalej?”. W szpitalu miejskim lekarze proponują operację klasyczną. Mam szybko podjąć decyzję, bo termin mają już za dwa tygodnie. Po powrocie do domu zaczynam z córką się zastanawiać. Córka, która parę lat wcześniej, w kręgu bliskich znajomych spotkała się z przypadkiem raku trzonu macicy, umawia jeszcze jedną konsultację u innego onkologa. Ten jednak także proponuje jedynie operację klasyczną. Córka zna przebieg leczenia i wie, że można operować w inny sposób. Zaczyna szukać w internecie, gdzie w Polsce operują robotem. Słyszała o nim już wcześniej. Wie, że operacja z użyciem robota jest precyzyjniejsza i szybciej dochodzi się do zdrowia. W ten sposób trafiłam do krakowskiego Szpitala na Klinach.
– W niespełna 10 dni od momentu pierwszej konsultacji już byłam na „stole operacyjnym”. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Okazało się, że operacja i wszystkie wizyty są bezpłatne. Człowiek nadal się boi, ale profesjonalna opieka lekarzy, pomoc personelu medycznego, naprawdę pomaga przetrwać ten trudny czas.
Pani Agnieszka, koordynatorka ze Szpitala na Klinach, prowadziła mnie od samego początku, przez każdy etap, odpowiadała na pojawiające się wątpliwości. Jej pomoc, dobre słowo, było dla mnie ogromnym wsparciem.
– Lekarz prowadzący szczegółowo wytłumaczył mi przebieg operacji i każdy kolejny krok. To ważne, bo człowiek ma w sobie dużo lęku, szczególnie, jak ktoś nie lubi szpitali tak jak ja.
– Z perspektywy czasu wiem, że najważniejsze po tym, jak usłyszy się diagnozę, to nie poddawanie się, szukanie rozwiązań. A proszę mi wierzyć, nie jest to łatwe. Trzeba podjeść do tego bardzo zadaniowo, wyznaczać sobie „małe” prace, zająć czymś głowę i ręce, aby nie wpadać w czarne scenariusze. To bardzo ważne, ale jednocześnie bardzo trudne.
– Każdej kobiecie, która usłyszy taką diagnozę, jak moja, życzyłabym takiej opieki i wsparcia, jaką otrzymałam w krakowskim Szpitalu na Klinach.