Olena, 55 lat
Rak szyjki macicyOlena uciekając z Ukrainy o raku nie myślała, ratowała swoje dzieci przed wojną.
W trakcie ucieczki do Polski Olena dowiedziała się, że ma raka. – Jechałam pewna, że z tego powodu umrę. Najważniejsze dla mnie było ratować dzieci – podkreśla.
Gdy 24 lutego Rosja napadła na Ukrainę, miliony uciekinierów ruszyły do Polski. Olena wraz z rodziną mieszkała w Połtawie, mieście 300 km na wschód od Kijowa. – Z Połtawy 7 marca uciekałam ja, moja córka w ciąży i synowa z dzieckiem – opowiada.
Strach przed okrucieństwem rosyjskich żołnierzy skłonił do tego całą rodzinę. Pani Olena domyślała się, że może być ciężko chora – miała ciągłe krwawienia, ale bała się rozwoju wypadków i wojny. Na tamtym terenie nawet teraz, w połowie października trwały walki, a ukraińska armia chwaliła się zestrzeleniem nad miastem dwóch rosyjskich samolotów.
– Co myśmy przeżyli! Ja jestem wierząca, prosiłam Boga, żeby on mnie usłyszał. I jakoś wyratował z tego wszystkiego – wspomina. Gdy rodzina przekraczała granicę, pani Olena dostała od ukraińskich lekarzy telefonicznie potwierdzenie, że to rak, choć nawet wszystkich badań jeszcze nie miała. Ale na wypadek wojennej zawieruchy powiadomiono ją, jak się sprawy mają. – Ale jak tu myśleć o raku, gdy nie ma się gdzie podziać, gdy trzeba uciekać…
Rodzina znalazła schronienie w Niepołomicach pod Krakowem. Gdy pani Olena powiedziała rodzinie u której mieszkali o swojej chorobie, ci pomyśleli, że może uda się poprosić o ratunek dla niej w krakowskim Szpitalu na Klinach, w którym kobiety operowane są za darmo, bo zabiegi mają unijną dotację. Jak się łatwo domyśleć rodzina pani Oleny nie dysponowała pieniędzmi na komercyjne leczenie. – Ta operacja raka to jak taki dodatkowy podarunek od Polski dla mnie i mojej rodziny – mówi.
Ale po kolei. Jeszcze przed wybuchem wojny Olena dwa razy była u ginekologa. Choć już wtedy były krwawienia, ten niczego niepokojącego się w tym nie dopatrzył. – Wtedy moja córka powiedziała, że trzeba zmienić lekarza. Że teraz pójdziemy do tego, do którego ona sama chodzi. Ta ginekolożka szybko położyła mnie do szpitala aby wykonać dodatkowe badania. A potem to już trzeba było uciekać – wspomina.
Diagnoza o chorobie była dla rodziny kolejnym nieszczęściem, zaraz po wojnie. Okazało się, że rak jest w takim stadium, że trzeba szybko operować. – Jestem córką wojennej pielęgniarki, więc medyczne zawody mama nauczyła mnie szanować. Byłam jej późnym dzieckiem, urodziła mnie gdy miała 48 lat. Była Rosjanką. To za ojcem przyjechała na Ukrainę – westchnęła.
Pani Olena w Połtawie pracowała w przedszkolu. Teraz ma 55 lat. Uczyła dzieci muzyki. – Potem w Polsce diagnoza o raku szyjki macicy została potwierdzona. Badania trwały od końca kwietnia, bałam się czy uda nam się w tej klinice zoperować. Ale w Szpitalu na Klinach pracuje pani Agnieszka, która bardzo mi we wszystkim pomogła. Proszę to napisać koniecznie: to złota kobieta – podkreśla Olena. I ma na myśli to, że dzięki niej łatwiej było rodzinie przetrwać ten kryzys związany z chorobą.
– Bardzo baliśmy się o dzieci. Że oni je pozabijają – mówi Olena. Jeden jej syn został na Ukrainie, drugi pracuje w Polsce. Opowieść o leczeniu przeplata się u niej z opowieściami o wojnie. – A w tym szpitalu w Krakowie tacy dobrzy ludzie pracują. Tak się mną zajmowali. Pani Agnieszka cały czas stara się pomagać. I w badaniach pomaga. I w tym, żeby mnie wprowadzić do tego unijnego programu leczenia raka w Polsce. „Zapraszamy, będziemy panią leczyć” – tak do mnie mówiła – dodaje.
– A jaki doktor, ten ginekolog uważny w badaniach! W gabinecie nr 11 mnie przyjmował. Najpierw przyjeżdżała z nami ta polska rodzina z Niepołomic, u której mieszkaliśmy. A potem to już trochę złapaliśmy polskiego, a przed operacją poznaliśmy dr Krzysztofa Mawlichanów. Wtedy to już wszystko było bardzo dobrze – wspomina Olena.
Gdyby nie wojna Olena trafiłaby do szpitala onkologicznego w Połtawie, a nie do Krakowa. – Teraz to ja nawet pojęcia nie mam, jak pracuje system ochrony zdrowia w Ukrainie. Ale na pewno jest strasznie ciężko. My mieliśmy takie szczęście, że zaprosiła nas firma, w której pracuje mój syn. Nie wszyscy mieli go tyle. Po prostu u nas pojawiła się szansa i zabrałam wszystkie swoje dziewczyny. A w Krakowie nawet nie to, że mi pomogliście, tutaj uratowano mi życie – dodaje.
Już po przyjeździe do Polski, pani Olenie udało się ściągnąć z Połtawy dokumentacje medyczną i wyniki badań. – Jak jechaliśmy do Polski, to myślałam tylko, żeby moje dziewczyny żyły i były bezpieczne – podkreśla.
Olena: – Mnie ten szpital na Klinach tak się spodobał! Jak on wygląda, jak jest wyposażony. Jacy ludzie tam pracują, jak wspaniale się odnoszą do chorych! A robot to mnie rzucił na kolana. Był bardzo dużym zaskoczeniem, w tym całym koszmarze. Znów sobie pomyślałam, że jest Bóg na świecie. I dobry sąsiad, który gdy powiedział, że nam Ukraińcom pomoże, to tak właśnie robi. Córka urodziła zdrowe dziecko, ja pozbyłam się raka. Polska pomaga nie tylko naszej armii, ale i naszym chorym. Jesteśmy niezwykle wdzięczni za Waszą pomoc!