Maria, 67 lat
Rak trzonu macicyZabiegi robotyczne powinny być w Polsce refundowane dla kobiet chorych na raka endometrium!
Miałam raka endometrium, ale Hania – moja przyjaciółka, która jest ginekolożką pomogła znaleźć mi krakowski Szpital na Klinach, gdzie onkologiczne operacje robotyczne u kobiet finansowane są z unijnego grantu. Ale ile kobiet ma takie przyjaciółki? A co z resztą? – zastanawia się dziś pani Maria, nauczycielka z Opola.
– Jestem z gruntu zdrową osobą, na nic się nie leczę, nie łykam żadnych tabletek. No, może jak się zdenerwuję mam skoki ciśnienia, ale to tyle. Dla osoby takiej jak ja, diagnoza rak to szok – mówi pani Maria, 67 nauczycielka.
Zaczęło się od tego, że w ostatnie wakacje, w miejskim szpitalu, miała usunięte polipy. Wycinki z zabiegu zostały przesłane do badań histopatologicznych. Wyniki przyszły po kilku tygodniach i wywróciły życie pani Marii do góry nogami. – Przeczytałam: „niskozróżnicowy nowotwór złośliwy”. To wyrok, tak wtedy o tej sytuacji pomyślałam – wspomina.
Diagnozę dostała do ręki w miejskim szpitalu, do którego została zaproszona po jej odbiór. Był już koniec września. Pracownice szpitala, które go jej wręczały były nie mniej wstrząśnięte wiadomościami niż adresatka. – Szybko podesłały mnie do lekarza. Powiedział mi, że operacja jest absolutnie konieczna. I nie może być odwlekana. Potem pewnie potrzebna będzie też chemia. Od razu dostałam skierowania na kolejne, dodatkowe badania – RTG, tomografię komputerową. Założono mi kartę DILO, żebym te badania mogła przejść szybko – opowiada pani Maria.
– Siedziałam, słuchałam tego wszystkiego. I taka myśl nie dawała mi spokoju: Boże, jak ja to powiem dzieciom? A mam syna i córkę. A wnuki? Co dla nich będzie oznaczała ta straszna diagnoza? Może koniec beztroski. Dla całej naszej rodziny będzie to trudny czas – wspomina.
Operacja. Straszne słowo. A „będę mieć operację na raka” – to jeszcze straszniejsze zdanie. Ale jak już się operować to jak? Gdzie? U kogo? Miała przyjaciółkę, która jest ginekolożką. Nad przypadkiem siadły więc we dwie. Zaczęły analizować sytuację: onkologia w Opolu oferuje operacje klasyczne. A może gdzieś w Polsce warto szukać laparoskopii? A może są też inne możliwości?
Pani Hania słyszała o operacjach robotycznych, które wykonywane są w krakowskim Szpitalu na Klinach. Są to zabiegi, w których wykorzystywany jest robot. Taka operacja ma wiele zalet, w skrócie to mniej bólu, mniej powikłań, większa precyzja. Przy raku te czynniki mają ogromne znaczenie. Może zatem spróbować tam sprawdzić? Ofertę krakowskiego szpitala wynalazły w sieci też dzieci pani Marii, którym jednak powiedziała o diagnozie. Z kolei teściowa córki deklarowała, że zna profesora ze Śląska, może zatem tam?
– W takiej sytuacji to normalne, że każdy szuka, gdzie może. Jest w tym element chaosu, ale wszyscy znajomi i rodzina wczuli się w sytuację i każdy chciał pomóc. Paradoksalnie, w tym nieszczęściu dużo szczęścia mnie spotkało, że jestem otoczona takimi ludźmi – ocenia z perspektywy czasu Maria.
Ostatecznie ustalenie zapadło takie, że trzeba próbować we wszystkich kierunkach. Telefony rozdzwoniły się i u profesora na Śląsku i krakowskim szpitalu.
– W Szpitalu na Klinach odebrała go pani Agnieszka – asystent pacjenta. Szybka konsultacja i już wiedzieliśmy, jakie dosłać badania na maila, żeby mogła z nimi udać się na pierwszą konsultacje do lekarza. Trzeba było wykonać też kolejne – opowiada kobieta.
Nieoczekiwania pojawiły się problemy. Organizm pani Marii źle radził sobie z tą stresową sytuacja. Ciśnienie krwi za nic nie chciało się ustatkować. Razem ze swoim lekarzem rodzinnym – dr Agatą, próbowały wszystkiego. Ale tabletki na nadciśnienie zamiast pomagać, tylko pogarszały samopoczucie. Skoki ciśnienia stawały się nieprzewidywalne.
– Dr Agata trzęsła się nad tym, co się dzieje razem ze mną. Ale to nie był normalny czas dla nikogo z nas. Obydwie się bałyśmy, że przez to ciśnienie zdyskwalifikują mnie do operacji. Ona chciała go jak najszybciej wyrównać, ale to się nie udawało. W końcu napisała mi taką opinię, że problem skoków ciśnienia oddaje do oceny specjalistów z krakowskiego szpitala – mówi nam.
– Do Szpitala na Klinach pojechałam 15 października, dokładnie w Dzień Nauczyciela – śmieje się pani Maria. Została przyjęta na zabieg.
Sam Szpital na Klinach zrobił na niej niesamowite wrażenie. – To ostoja ciszy, spokoju i profesjonalizmu. Do dyspozycji pacjentek jest psycholog. Pielęgniarki patrzą na pacjentów z taką troską i skupieniem – dziwi się nawet kilka miesięcy po operacji. – Profesjonalizm niesamowity. Weszłam na salę operacyjną, potem obudziłam się już w pokoju – dodaje.
Wokół wszystkich pacjentek biegają pielęgniarki, podłączają bez przerwy kroplówki. Wyczulone na każdy dzwonek, choć nawet dzwonić bardzo nie ma po co. Bo one są przy łóżku szybciej niż pacjentka naciśnie na guzik.
– Pamiętam, że przebudziłam się na krótko, w noc po operacji. Zobaczyłam, że koło nas cały czas siedziała pielęgniarka. Poczułam, że ta troska o nas tu się nigdy nie kończy i… usnęłam – rozczula się.
Rano, w dzień po operacji do pacjentek przyszły terapeutki. Uczyły, jak się wyprostować, jak wstać, a nawet jak przewrócić się z boku na bok na łóżku.
Pani Maria, będąc jeszcze w szpitalu, przypominała sobie wszystkie artykuły, które o tej placówce czytała zanim tu trafiła. Na forach interenetowych pisały o nim inne kobiety. Jedna kobieta opisywała swoją historię, że była otyła i przez to praktycznie zdyskwalifikowana do zabiegu, choć miała raka trzonu macicy. Tak przynajmniej pisała. A inne kobiety ją pocieszały, że przecież jest chirurgia robotyczna, a robot wprost został stworzony dla ratowania kobiet w takim stanie, jak ona. I żeby zamiast rozpaczać jechała do Krakowa.
– Coraz lepiej rozumiałam wtedy, docierało to do mnie stopniowo, że moje zdrowie jest w dobrych rękach. Miałam szczęście. Czy inne kobiety też je będą miały? – chodziło jej po głowie.
W poniedziałek, czyli w trzeci dzień po operacji, wyszła ze szpitala. Wróciła do domu, do Opola. – Ale Ty Bożenka śmigasz tu nam! – skwitowały jej stan koleżanki. Tak, tak – to nie pomyłka „Bożenko”, bo Maria to ona jest tylko w dokumentach, a dla wszystkich jest Bożenką.
Z koleżankami, innymi nauczycielkami, doszły do wniosku, że informacje o krakowskim szpitalu i jego możliwościach trzeba rozpowiedzieć po świecie. Każdy ma jakiś znajomych, rodzinę. Po to, żeby inne kobiety w podobnej sytuacji, wiedziały gdzie można szukać ratunku.
Od słowa do słowa postanowiły, że zaczną kampanię, w której po pierwsze będą opowiadać o zaletach operacji robotem wszystkim, którzy tylko będą chcieli słuchać. Po domach, w szkole, gdzie tylko się da. Im więcej osób będzie wiedziało o takiej opcji leczenia raka, tym mniej stresu będą miały kobiety, które tuż po usłyszeniu diagnozy miotają się nie wiedząc, co dalej robić? Gdzie się leczyć? Uznały, że to będzie skuteczny sposób, opowiedzieć o własnym doświadczeniu. Tego nie można kupić.
– Ja miałam szczęście, bo moja przyjaciółka jest ginekolożką. Nie każda kobieta ma tą przyjaciółkę. Dlaczego jednak lekarze nie informują powszechnie, że takie operacje robi się w Polsce i że teraz są bezpłatne, bo finansowane ze środków unijnych? Dlaczego prawie zawsze jesteśmy kierowane do najbliższego szpitala, zamiast informować nas o dostępnych opcjach? Trzeba zacząć wymagać prawa do informacji o wszystkich możliwych opcjach leczenia – podkreśla dziś pani Maria.
Wspólnie z koleżankami dyskutują też o tym, jak dba się zdrowie o kobiet. Gdy mężczyzna ma raka prostaty zostanie robotycznie zoperowany na koszt NFZ. Gdy kobieta ma nowotwór ginekologiczny finansowania z Funduszu nie dostanie, bo go nie ma. A na komercyjnym rynku taki zabieg kosztuje ok. 40 tyś zł. – I nie chodzi tu przecież o to, żeby refundacji na raka prostaty nie było. Tylko o to, żeby nasze choroby były równo traktowane – dodaje. Zgodnie z Krajowym Rejestrem Nowotworów 1 900 kobiet umiera w Polsce rocznie na raka endometrium, to dużo więcej niż w innych krajach Europy.
Może dzięki operacjom robotycznym miałyby większe szanse na przeżycie? – stawia pytanie pani Maria.