Maria, 56 lat
Rak trzonu macicyRak trzonu macicy. Żałuję, że tak późno poszłam do ginekologa. Dobrze, że mamy mądrych synów…
Rak trzonu macicy. Żałuję, że tak późno poszłam do ginekologa. Dobrze, że mamy mądrych synów…
Koleżanki mi powtarzały – idź się zbadać do ginekologa, bo od roku krwawisz. A ja jakoś w sobie nie umiałam znaleźć na to siły. Moja mama i rodzeństwo zmarli na raka. Po prostu bardzo się bałam.
Pani Maria ma rzadki zawód – jest szewcem. – I to z tradycjami, naprawiam ludziom buty od 20 lat. Mama przepracowała w tym zawodzie 30 lat, tato – 20, od 1954 do 1974 roku. Szewc jest potrzebny każdemu, jak ktoś w końcu trafi na wygodne buty to nie chce ich wyrzucać, bo drugich takich już teraz nie kupi. Klienci problemy mają różne – a to komuś trzeba zważyć cholewkę, a to ją skrócić. Inny kupił za ciasne – te trzeba rozbić. No i teraz dużo przynoszą takich rozklejonych, bo piorą je w pralkach. Wszystkich przestrzegam, jak już prać w pralce, to w 30 stopniach i tylko trzy pary naraz, żeby im nie było za ciasno… Pani chce o raku? Ech, a to tak trudno, wolałabym o butach…
– W 2019 roku miałam ostatnią miesiączkę. To już była menopauza, bo miałam 54 lata. Przez cały 2020 rok były tam jakieś krwawienia, ale ja to zlekceważyłam. Wystraszyłam się dopiero w styczniu następnego roku, czyli był już 2021.
– Poszłam do swojego ginekologa, tak na NFZ. Ale on mnie nawet nie chciał zbadać, tyko od razu wypisał skierowanie na łyżeczkowanie do szpitala. W lutym, z koleżankami – spotkałyśmy się w ósemkę na pogaduchy. Dwie były zaszczepione – nauczycielka i pracownica służby zdrowia, więc nie zachorowały. Reszta przeszła Covid, w tym ja. Niezbyt ciężko, ale jednak. To łyżeczkowanie odkładałam, bo zakażenie koronawirusem i kwarantanna, ale koleżanki nie odpuszczały i przypominały, że trzeba iść…
– Szpitala się bałam. Poszłam na wizytę prywatnie. To był już czerwiec. Tym razem ginekolog mnie zbadał. Po badaniu USG powiedział mi, że nie podoba mu się ta moja macica. Ale cytologii, przez to krwawienie, zrobić nie mógł. Dał skierowanie do szpitala. Też na łyżeczkowanie.
– Rano byłam w szpitalu, wieczorem już w domu. Zabieg nie bolał, czekanie na wynik bardzo. Czekałam. 6 lipca – w czwartek, dzwoniłam do szpitala, ale go nie było. A 7 przyszło awizo na moją skrzynkę pocztową. Serce mi stanęło. Syn poszedł na pocztę je odebrać, najstarszy – bo mam trzech. Miałam zgłosić się do szpitala.
– Uprosiłam lekarza, żeby spotkał się ze mną i go przekazał, choć był to piątek, a w piątki nie ma wyznaczonych godzin na spotkania z pacjentkami. 9 lipca dostałam wynik, lekarz dał mi go na schodach. Usłyszałam, że jest nieciekawie – rak trzonu macicy G2. A, że spodziewaliśmy się najgorszego, więc poprzedniego dnia mój syn przepatrzył internet i tam znalazł tego robota. Wiec pytam lekarza, dalej na schodach, co on o tym myśli? A on do mnie, że nic nie myśli na ten temat. Ktoś tam leży w jednym pokoju, a w drugim stoi robot…. i on operuje. I z tym wszystkim wróciliśmy do domu.
– Siadłam z synami, padło pytanie: no to co robimy dalej? A oni do mnie: mama, dzwonimy. Jeden do Krakowa, co z tym robotem. Ale też do onkologa, żeby prywatnie to jakoś skonsultować. Do profesora onkologii, taka wizyta za 300 zł.
– Boże, co za krzykacz mi się trafił! Wchodzę do tego profesora. A on ma o wszystko do mnie pretensje, że nie mam mammografii, że zakażenie koronawirusem, że niezaszczepiona. A ja, że jestem ozdrowieńcem. A te wyniki o czym świadczą? – on tak patrzy i pyta. No to ja na to, że pewnie o tym, że jestem głupia. A on cały czas tylko krzyczał i drukował. Zbadał mnie, dał skierowanie na operację.
– A ja to już się nic nie odzywałam. Oberwało mi się też za to, że po operacji tarczycy nie biorę leków. Wyszłam z tego gabinetu pełnego gniewu i dopiero potem do mnie dotarło, że on się tak na mnie wyżywał z wściekłości. Przede mną była u niego taka młoda dziewczyna. Bez włosów, widać, że po chemii. Może na mnie rozładował te swoje emocje, bo tamtej już nie mógł pomóc? Może to była taka jego bezsilność?
– Wróciłam do mojego miasteczka, znów poszłam do mojego ginekologa, tego od prywatnych wizyt. Żeby i jego zapytać, co on sądzi o tym robocie. A on na to, że nie ma zielonego pojęcia o czym mówię, ale jest otwarty na nowości.
– Jak tak, to tak. Dzwonimy do Krakowa, do pani Agnieszki ze Szpitala na Klinach. Ale cały czas się boję, że ten robot to jakieś czary – mary. Jechać, nie jechać. Robić, nie robić. Ale moi synowie są wykształceni, w naukach ścisłych i oni do mnie „mamo, jedziemy”.
– Dzięki pani Agnieszce przebrnęłam wszystkie te procedury. 11 lipca dzieci odwiozły mnie do szpitala. 12 miałam zabieg.
– Wie pani, jak ja weszłam do tego szpitala to oniemiałam. Nigdy nie korzystałam z prywatnej służby zdrowia, poza takimi doraźnymi wizytami. A tu taki wystrój, taka atmosfera, grzeczność – nikt nie krzyczy. Człowiek poprosi o kawę – zrobią, krew pobiorą nie wiadomo kiedy – z taką życzliwością, człowiek czuje się zadbany i ważny.
– Przebudziłam się w nocy po zabiegu. Leżę w łóżku, dotykam tych wszystkich rzeczy i przewodów wokół mnie. I znów dopadł mnie taki strach – bo zobaczyłam, że jestem podpięta pod jakiś woreczek, rurki. Rano pielęgniarki mi powiedziały, że wszystko jest w porządku. Może ta narkoza mnie tak zafiksowała na te komplikacje. Drenaże i cewnik mi odłączyli. Wstałam z łóżka, wyszłam na balkon, który wychodzi na ogród przy szpitalu. Było tak pięknie. Strach się rozpłynął.
Cesarz wszech chorób. Biografia raka: ” Gorący wiek biologii, który zaczął się wraz z odkryciem przez Mendla genów w latach sześćdziesiątych XIX stulecia i trwał aż po odkrycie RNA Monoda pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku, pozwolił poznać życie wewnętrzne zdrowych komórek. Ale nadal mało wiedziano o funkcjonowaniu i przyczynach powstawania komórek nowotworowych – z dwoma zasadniczymi wyjątkami. Dziewiętnastowieczni lekarze zauważyli, że niektóre nowotwory (na przykład rak piersi czy jajników) atakują kolejne pokolenia tej samej rodziny. (…) s. 409