Historia pacjenta Małgorzata

Małgorzata

Rak trzonu macicy
Odpowiedź, że mam szanse na bezpłatną operację przyszła ze Szpitala na Klinach w niedzielę wieczorem. Dwie godziny po moim mejlu - to był dla mnie cud!

Odpowiedź, że mam szanse na bezpłatną operację przyszła ze Szpitala na Klinach w niedzielę wieczorem. Dwie godziny po moim mejlu – to był dla mnie cud!

Ostatnie siedem, prawie osiem lat to była moja wieczna troska i obawa o życie męża. Umarł w ubiegłym roku – przez pandemie nawet się nie pożegnaliśmy. A ja zachorowałam na raka – tak tragicznie zaczyna się historia pani Małgorzaty z Rudy Śląskiej.

– Wszystko, co złe zaczęło się od śmierci mojego męża. Samotność, ból, żałoba, rak… Ale po kolei. Rok temu pojawiło się u mnie lekkie krwawienie. Byłam u ginekologa, on na to, że to trauma po śmierci męża, że to tak ze stresu – Małgorzata uwierzyła w słowa lekarza i zadbanie o siebie odłożyła na później. Ale krwawienie nie ustawało, trwało to już prawie rok. Poszła więc do innego ginekologa, a ten od razu wypisał jej skierowanie do szpitala. Na łyżeczkowanie.

W miejskim szpitalu przeszła ten zabieg w lipcu. Po wyniki miała się zgłosić na początku sierpnia 2022 roku. – Jakie to oczekiwanie było ciężkie. Przez głowę przeszły mi te wszystkie obrazy szpitalne, trudne chwile z moim mężem. To zwalało z nóg – wspomina pani Małgorzata. – Mój mąż w ostatnich latach miał sześć operacji, bo cały czas tworzyły mu się torbiele na wątrobie. Specjaliści nie wiedzieli dlaczego. Co jedną usunęli, rosła kolejna. Nie dawało się już z tym żyć, w ostatniej było półtora litra płynu, a do tego ropa. Zaczęły siadać nerki, wszystkie narządy po  kolei. Bał się każdej operacji. Był coraz słabszy. Jak to się skończyło, wiadomo. A co będzie ze mną? Też koniec? – takie pytania sobie zadawała.

W czasie pandemii, gdy było najwięcej zakażeń, pani Małgorzata nie mogła odwiedzać męża, bo szpitale były zamknięte dla odwiedzających. Można było co najwyżej świeżą pidżamę podać.
– Nie zdążyliśmy się pożegnać. Nie wpuścili mnie. Mam o to żal. Jego odejście było dla mnie nagłe i niespodziewane. Pogrążyłam się w smutku. Po operacjach wracał do domu, a teraz dom był pusty. Byłam w nim tylko ja. Oczywiście, odwiedzały mnie dzieci, mam wnuki. Robiły zakupy, pomagały, jak mogły i umiały. Ale oni potem szli do siebie, a człowiek zostawał znów sam ze swoimi myślami. Na rozpacz w żałobie nic nie pomaga – opowiada pani Małgorzata.
A do tego jeszcze to krwawienie i czekanie tygodniami na wyniki z histopatologii. Lipiec się kończył, zaczynał sierpień. Zadzwonili do niej ze szpitala, żeby przyszła odebrać wynik i że nie są to dobre wiadomości.

10 sierpnia pani Małgorzata przyszła do szpitala. W sekretariacie dostała kartkę z informacją, że to rak endometrium. I tyle. Sekretarka dała jej tylko tę kartkę, nikt niczego nie wyjaśniał, żaden lekarz z nią nie porozmawiał, ani jej tego dnia nie przyjął. Z diagnozą została sama.

– Nogi się pode mną ugięły. Pomyślałam, że to koniec. Miałam podejść do innego gabinetu, żeby ustalić datę konsylium. Na szczęście była tam taka miła pielęgniarka, która starała się mnie podnieść na duchu i oswoić z tą diagnozą. Na konsylium poszłam za kilka dni. Był tam ginekolog i onkolog, powiedzieli mi, że to rak wewnątrz macicy i że jak najszybciej trzeba operować i wszystko usuwać. 30 sierpnia miałam mieć ten zabieg. Ale ta wizyta, to konsylium też było takie szybkie, nawet chyba pięciu minut nie zajęło im powiedzenie mi, że chcą wyciąć mi macicę, przydatki, jajniki i węzły chłonne. Czyli wszystko – opowiada Małgorzata.

Gdy wyszła ze szpitala zrobiła to samo, co tysiące innych kobiet w takich przypadkach. Wstukała w wyszukiwarkę internetową dwa wyrazy: rak endometrium. Chciała wiedzieć dokładnie, co jej jest. – Właściwie to wszystkiego szukałam: co ginekolodzy robią w takich przypadkach, co z kobietami, ile przeżywa. Klikałam, ile się dało, bo nie mogłam spać. Każdego dnia modliłam się o następny. Myśli nie dawały mi spokoju. Nie było opanowania, ale skoki ciśnienia to już tak – wspomina kobieta.

Małgorzata była wytrwała w poszukiwaniach. – A internetowa to ja bardzo nie jestem – zaznacza. Ale godzinami przeczesywała sieć w poszukiwaniu ratunku. – I tu nagle – bach! Ten Szpital na Klinach w Krakowie. Czytałam o tym szpitalu, o robocie i znów łowiłam inne informacje. Ale na strony tego szpitala kilkakrotnie wracałam. Tak jakby mnie tam coś ciągnęło? – zastanawia się głośno.

– Znów czytałam o robocie i pomyślałam sobie: a co tam, spróbuję się do nich napisać. To była niedziela, ja znów nie mogłam sobie znaleźć miejsca, więc pomyślałam, że wyślę im mejla od razu. Może w poniedziałek ktoś go przeczyta? To było koło 18. I jaki był mój szok, gdy około 20.30 – w niedzielę! – dostałam mejla od pani Agnieszki, że rozpoczyna procedurę włączenia mnie do tego unijnego programu na robota  i od razu dostałam instrukcje, co mam zrobić dalej: jakie badania, co jest potrzebne. Ta błyskawiczna reakcja dla mnie to było coś nie do pojęcia! Że ktoś w niedzielę to czyta, odpisuje – rozczula się pani Małgorzata.

Gdy w krakowskim Szpitalu na Klinach podczas pierwszej konsultacji od ginekologa usłyszała, że to rak we wczesnym stadium, że będzie dobrze, a do tego, że zakwalifikowała się do programu bezpłatnych operacji, od razu odwołała termin operacji w Rudzie Śląskiej, żeby zwolnić termin dla kogoś innego.

Nowy, ten w Krakowie został wyznaczony na 15 września. – Wszystko potoczyło się błyskawicznie. 14 września przyjęli mnie do szpitala na oddział. Operacja miał być następnego dnia. Denerwowałam się, bo byłam trzecia w kolejce, czyli na salę operacyjna miałam wjeżdżać około godz. 16. Znów miałam ataki paniki. Czekałam, czekałam, na szczęście tutaj na duchu podtrzymywały mnie panie pielęgniarki – opowiada Małgorzata.

Około godziny 20.30 było po wszystkim i wróciła po zabiegu na swoją salę. Od razu włączone zostały środki przeciwbólowe, kroplówki i tak przez całą noc. W południe następnego dnia stawiała już pierwsze kroki po operacji.

– Jestem taka z siebie dumna, bo ja w komputerze robiłam tylko tyle, ile muszę. I dzieci też w szoku, że ja sama sobie ten szpital wynalazłam i o tym robocie doczytałam. One teraz są ze mnie takie dumne, no bo co, też były w rozpaczy: straciły tatę, a tu taki cios – choroba mamy! Teraz mi kibicują, wożą do Krakowa na kontrole – relacjonuje pani Małgorzata.

Za sobą ma też wszystkie koleżanki z pracy, które wiedziały, że jest chora. I wszystkie też są w szoku, że jest inny świat poza miejscowym szpitalem. Że jest wybór, a nie tak, że potną brzuch i koniec, cierp kobieto miesiącami. A w internecie takie informacje o nowoczesnych metodach leczenia można samemu sobie poszukać.

We wrześniu pani Małgorzata odebrała wyniki badań histopatologicznych po operacji w krakowskim szpitalu. Były dobre, węzły chłonne czyste, co potwierdzało, że zabieg się udał.
Małgorzata: – Najbardziej niesamowite jest to, że rak był i już go nie ma. Nie potrafię się tym jeszcze cieszyć, ale wiem jedno: gdybym nie dostała się do tego unijnego programu, kombinowałabym co sprzedać, żeby zdobyć kasę na operację w Krakowie. Może bym sprzedała samochód, rodzina by pomogła, jakoś by się te pieniądze poskładało. Dzieci cały czas mówiły mi, że trzeba się trzymać mojego wyboru: robot do operacji, a już one coś wykombinują, jak za nią zapłacić.

Więcej inspirującyh historii pacjentek i pacjentów

Trzeba walczyć o życie i koniec. Pomógł mi w tym internet.
Z rakiem trzeba działać od razu. Wiem, bo już trzeci raz na niego choruję.
Do przychodni szłam ze łzami w oczach, diagnoza była dla mnie jak wyrok.
Zabiegi robotyczne powinny być w Polsce refundowane dla kobiet chorych na raka endometrium!
Po raku pozostało mi zaledwie pięć dziurek w brzuchu.
Bardziej niż raka bałam się bólu.
Onkolog z Wiednia utwierdził mnie w przekonaniu, że operacja robotyczna to najlepszy wybór.
Skoro dzwonią, żeby osobiście odebrać wynik histopatologii, to musi być zły. Zrobiło mi się słabo...
Rak endometrium. Całe życie czekałam na taką miłość i wymarzony dom. Czy rak obierze mi szansę na szczęście?
Rak trzonu macicy. Gdy przeczytałam historię Elżbiety od razu wiedziałam, co robić: dzwonić do Szpitala na Klinach.
Nie mogłam uwierzyć w wynik badania: miałam raka endo-czego?!
Operacja robotyczna to najlepszy wybór - radziła mi siostra, która pracuje w klinice w USA
Najpierw operacja, potem radioterapia: - Do Krakowa jeżdżę na nią z psem.
Ałła nie miała szans zdążyć z operacją na raka przed wojną rozpętaną przez Putina.
Rak trzonu macicy. Anna starała się o dziecko, ale zamiast „jest Pani w ciąży
Gdy zachorowałam na raka trzonu macicy pomogła mi moja kochana córka.
Joanna pomagała lekarzowi choremu na raka trzustki. Gdy okazało się, że sama ma raka trzonu macicy, ten zrobił wszystko, by znaleźć dla niej ratunek.
Rak trzonu macicy. Żałuję, że tak późno poszłam do ginekologa. Dobrze, że mamy mądrych synów...
Rak trzonu macicy. Żegnaj smutku, jeszcze polecę na wyspy Zielonego Przylądka!
Pandemiczny rok z zakrętami. Historia jednej kobiety i dwóch nowotworów.