Elżbieta, 62 lata
Rak trzonu macicyRak trzonu macicy. Żegnaj smutku, jeszcze polecę na wyspy Zielonego Przylądka!
Dwa dni przesiedziałam otępiała z rozpaczy, bo diagnoza „rak trzonu macicy” mnie prawie zabiła. I jeszcze słowa ginekologa w moim miejskim szpitalu: jest pani zbyt otyła na operację endoskopową. Na szczęście na zabieg robotem w krakowskim Szpitalu na Klinach nie byłam!
Ta historia jest na swój sposób typowa: diagnoza rak, szpitalny ginekolog, którego słowa mrożą serce, a potem godziny przed komputerem i w internecie, gdzie pacjentki same znajdują sobie lepsze opcje leczenia, o których od swoich lekarzy nigdy się nie dowiedzą.
62-letnia Pani Elżbieta w marcu tego roku poczuła dolegliwości bólowe. Czy to od kręgosłupa, a może nerek – bo jej mama miała z nimi problemy.
– Tak sobie myślałam, byleby nie były to te nerki! Ale szły święta, więc do lekarza rodzinnego zapisałam się na wizytę tak już po nich. W połowie kwietnia, u mojego lekarza, poprosiłam o skierowanie na USG jamy brzusznej. Tak na wszelki wypadek, przez tą mamę i te nerki.
– Ale jak już tam się wybrałam, to myślę sobie, a zapiszę się też do ginekologa, bo dawno nie byłam. W maju szłam do niego pełna strachu i obaw, bo sześć lat jak nie byłam na takiej wizycie i sama wiedziałam, że to źle. Zrobił mi USG dopochwowe i powiedział coś takiego „niejednorodna macica”. Ale co to miałoby znaczyć? Szerzej nie wyjaśniał, dał tylko skierowanie na zabieg łyżeczkowania do miejskiego szpitala. Trzeba było na niego poczekać w kolejce.
Łyżeczkowanie (abrazja) to zabieg, który ma na celu złuszczyć tkanki na ściankach macicy. Wykonuje się go m.in po to, by pobrać materiał do dalszych badań.
– Rano przyszłam, znieczulili mnie, po południu wróciłam do domu. Ginekolog powiedział, że pobrany został materiał do badań histopatologicznych. Miałam czekać.
– 8 lipca dostałam wynik. Że to rak trzonu macicy. Powiedziałam tylko mężowi, dzieciom nie. Miałam nadzieję jeszcze, że to pomyłka, więc po co je martwić? Siedziałam długo, milczałam i tak się zastanawiałam, co ja dalej z tym zrobię? Co mam robić? Wynik drugiego badania był taki sam: rak trzonu macicy.
– W szpitalu założyli mi kartę DILO, powiedzieli, że trzeba szybko wycinać, i to wszystko wycinać. Zapytałam o operacje endoskopową, o szanse na nią, a lekarz mi na to, że mam za dużo kilogramów na taki zabieg i w moim przypadku odpada. Na tym skończyła się moja wizyta. Z tego gabinetu wyszła zapłakana.
– Dwa dni nic nie mogłam robić. Dojść do siebie. Siedziałam zrozpaczona, bez ruchu. Trzeciego otworzyłam komputer. Wpisałam w wyszukiwarkę „rak trzonu macicy”. I wyskoczyła mi informacja, że w krakowskim Szpitalu na Klinach, w ramach projektu unijnego, można bezpłatnie takiego raka usunąć. I to jeszcze lepiej, niż tym endoskopem, bo robotem.
– 12 lipca dzwonię do tego szpitala, do recepcji. Zostawiam swój numer telefonu. I – nie do wiary! – po 15 minutach dzwoni stamtąd pani Agnieszka. Prosi o wyniki wszystkich badań, opisy. Wysyłam. Mam jeszcze dorobić tomografię jamy brzusznej i rtg. I z tym wszystkim przyjechać do Krakowa.
– Już tu na miejscu kolejna biopsja. Jestem w takiej uldze, bo mnie zakwalifikowali i potem, 13 sierpnia już jest operacja.
– Dzień potem otwieram oczy. Boże, jak to dobrze, że obudziłam się w tej samej sali, z której mnie zabrali – to moja pierwsza myśl, gdy otworzyłam oczy. Panie pielęgniarki mówią mi, że już po wszystkim.
– Teraz jest ponad dwa miesiące po zabiegu, żyję normalnie, chodzę. Mam inną perspektywę, ale też żal w sobie: dlaczego oni mi tak o tych kilogramach tylko mówili, zamiast pokazać inną opcję?
Operacje z użyciem robota to jedna z opcji leczenia u pacjentek z rakiem trzonu macicy, które dodatkowo cierpią na otyłość, mają cukrzyca czy nadciśnienie, bo te wszystkie elementy wiążą się z dodatkowym ryzykiem wystąpienia powikłań. Małoinwazyjne zabiegi są dla takich osób bezpieczniejsze. Również dlatego, że rany po operacji robotycznej lepiej i szybciej się goją, co w przypadku zabiegów klasycznej onkologii ginekologicznej nie zawsze ma miejsce.
– Do dziś zastanawiam się, dlaczego ginekolodzy z mojego szpitala nie pokazali mi tej innej opcji leczenia, tylko musiałam sobie sama tego szukać. Jest złość. Choć teraz bardziej myślę sobie, co będę robić, gdzie pojadę albo polecę w tym zdrowiu. Wyspy Kanaryjskie, Madera, wyspy Zielonego Przylądka, jest szansa…
– Czy gdybym musiała za taką operacje zapłacić (koszt komercyjnego zabiegu od 40 tys. zł) to bym się zoperowała tym robotem? Pewnie mogłabym część z tych pieniędzy brakujących pożyczyć. Nie zrozumcie mnie źle, ale w takiej sytuacji wolałabym je zostawić dzieciom….
Siddhartha Mukherjee: „Cesarz wszech chorób. Biografia raka”: „Mało który uczony badał wczesne zmiany komórek nowotworowych z taka pasją jak George Papanicolaou, grecki cytolog z Cornell University w stanie Nowy Jork. (…) Na przyjęciu gwiazdkowym zimą 1950 roku młoda pani ginekolog z laboratorium Papanicolaou, wypiwszy nieco, zapytała, czemu dokładnie miałoby służyć robienia rozmazów. I wtedy Papanicolaou wypowiedział głośno myśl, którą rozwijał w głowie od prawie 10 lat. Niemal wyrzucał z siebie słowa. W badaniu cytologicznym, mówił, nie chodzi o stwierdzenie obecności komórek nowotworowych, lecz raczej tego, co poprzedza ich powstanie, o zapowiedź raka.” (s.343-346)