Barbara, 61 lat
Rak trzonu macicyRak trzonu macicy. Gdy przeczytałam historię Elżbiety od razu wiedziałam, co robić: dzwonić do Szpitala na Klinach.
Barbara z Zabrza: W sobotę okazało się, że zaczęłam krwawić. Byłam już po menopauzie, więc od razu pomyślałam: Boże, to musi być rak. Strasznie się bałam.
Barbara ma 61 lat. Mieszka w Zabrzu, ma dwie córki. – Jedna w Niemczech na emigracji, druga tutaj ze mną. Ja jestem typową śląską kobietą – całe życie w domu, przy dzieciach, mąż na kopalni.
Pani Barbara z dumą mówi o nim, że – choć lubił zawód kierowcy – to gdy urodziła im się druga córka zmienił go, żeby utrzymać rodzinę, a żona mogła dalej być w domu. – Mieliśmy szczęśliwe życie, choć praca na kopalni była ciężka. Ale byliśmy zdrowi – opowiada.
Aż przyszedł 9 lipca. To była sobota. – Dobrze się czułam, a tu nagle to krwawienie. Nie takie znów duże, ale już i tak się wystraszyłam. Choć trochę ustało, w poniedziałek poszłam do mojej ginekolog. To było w Gliwicach, a ona od razu wysłała mnie na łyżeczkowanie do szpitala.
Na wynik miała czekać cztery tygodnie. – Ale już nie mogłam wytrzymać tego czekania. Czułam, że może być niedobry. Wróciło plamienie.
W czwartek, to już był 12 sierpnia, przeczytała wynik: nowotwór złośliwy. – Boże, co tu robić? Jak odbierałam go z Gliwic, z onkologii, była ze mną córka.
Gdy Barbara wróciła do domu, jak prawie wszystkie osoby w dzisiejszych czasach od razu siadła do internetu. Wpisała nazwę choroby: rak trzonu macicy. I trafiła na historię kobiety z drugiego krańca Polski, która była rok starsza od niej i miała na imię Elżbieta. Jej początek brzmiał tak: „Dwa dni przesiedziałam otępiała z rozpaczy, bo diagnoza „rak trzonu macicy” mnie prawie zabiła. I jeszcze słowa ginekologa w moim miejskim szpitalu: jest pani zbyt otyła na operację endoskopową. Na szczęście na zabieg robotem w krakowskim Szpitalu na Klinach nie byłam!”.
Barbara ze Śląska zobaczyła w tych słowach swój przypadek.
Krakowski Szpital na Klinach od wielu miesięcy opisuje historie swoich pacjentek, które trafiły na operacje robotyczne, współfinansowane z funduszów europejskich. Wszystkie są na swój sposób typowe: diagnoza rak, szpital, a potem godziny przed komputerem i w internecie, gdzie same znajdują sobie lepsze opcje leczenia, o których od swoich ginekologów nigdy nie słyszą. Ratunku muszą szukać same, niezależnie od miejsca zamieszkania, czy ich statusu społecznego. A przecież operacje z użyciem robota, które wykonuje Szpitala na Klinach to jedna z opcji leczenia dla pacjentek chorych na raka endometrium, które dodatkowo cierpią na otyłość, mają cukrzycę czy nadciśnienie, bo te wszystkie elementy wiążą się z dodatkowym ryzykiem wystąpienia powikłań. Małoinwazyjne zabiegi są dla takich osób bezpieczniejsze. Po operacji robotycznej rany lepiej i szybciej się goją, co w przypadku zabiegów klasycznych, które wymagają cięcia całych powłok brzusznych nie zawsze ma miejsce. Po zabiegach wspieranych robotem utrata krwi jest mniejsza a okres rekonwalescencji krótszy.
Tym niemniej często zdarza się, że kobiety, w tym pierwszym najtrudniejszym momencie, gdy przychodzi diagnoza nie otrzymują pełnej informacji od swoich lekarzy o możliwych i dostępnych opcjach leczenia. I muszą stawać do walki o siebie i swoje życie samodzielnie lub ze wsparciem rodziny, czy przyjaciół. Często zaczynając od informacji w internecie. Gdy jednak znajdą kontakt do Szpitala na Klinach mogą liczyć na wsparcie. – Córka zadzwoniła do szpitala. Ja nie mogłam, byłam taka nerwowa… A tam odebrała pani Agnieszka. I od razu sprawy ruszyły z kopyta. Szybko poszłam na dodatkowe badania, potem konsultacje. Wyjazd do Krakowa i niepewność, czy mnie zakwalifikują….
Pani Barbara opowiada dalej: – Już byłam w kontakcie z panią Agnieszką i ona tak mi pomagała. A na miejscu okazało się, że tu są tacy ludzcy lekarze. Ja mam dla nich taką wdzięczność. Za tę opiekę, traktowanie… za to, że gdy spada na człowieka najgorsze i trzeba ratować, to oni to robią. Dalej jeżdżę do Krakowa, bo potrzebuję radioterapii. Został mi już tylko jeden wyjazd. Wyniki histopatologiczne mam dobre. Nie mam raka.
Na pytanie, czy gdybym musiała za taką operację sama zapłacić (koszt komercyjnego zabiegu od 40 tys. zł) to wybrałaby robota pani Barbara odpowiedziała tak: – My to jesteśmy taką tradycyjną śląską rodziną. Już tam garaż jest, samochód stoi. To by się sprzedało, resztę może pożyczyło. Mąż zawsze dbał o rodzinę, to i samochodu by nie pożałował, choć tak lubił być kierowcą…
Siddhartha Mukherjee: “Cesarz wszech chorób. Biografia raka”: „Mało który uczony badał wczesne zmiany komórek nowotworowych z taką pasją jak George Papanicolaou, grecki cytolog z Cornell University w stanie Nowy Jork. (…) Na przyjęciu gwiazdkowym zimą 1950 roku młoda pani ginekolog z laboratorium Papanicolaou, wypiwszy nieco, zapytała, czemu dokładnie miałoby służyć robienia rozmazów. I wtedy Papanicolaou wypowiedział głośno myśl, którą rozwijał w głowie od prawie 10 lat. Niemal wyrzucał z siebie słowa. W badaniu cytologicznym, mówił, nie chodzi o stwierdzenie obecności komórek nowotworowych, lecz raczej tego, co poprzedza ich powstanie, o zapowiedź raka.” (s.343-346)