Anna, 39 lat
Rak trzonu macicyRak trzonu macicy. Anna starała się o dziecko, ale zamiast „jest Pani w ciąży” usłyszała: „Jezus Maria, Pani ma raka”.
Rak trzonu macicy. Anna starała się o dziecko, ale zamiast „jest Pani w ciąży” usłyszała: „Jezus Maria, Pani ma raka”.
Anna ma dziś 39 lat, jej marzenie o urodzeniu dziecka nigdy się już nie spełni. Choć było do tego tak blisko. Ledwie tydzień ją dzielił od spełnienia tego marzenia. – Piotrusia pochowaliśmy cztery lata temu. Byłam w ciąży, to już był dziewiąty miesiąc. Tydzień przed wyznaczona datą porodu okazało się, że moje dziecko nie żyje. Rodziłam go już martwego. Lekarze powiedzieli mi, że śmierć dziecka w łonie matki zdarza raz na tysiąc ciąż. Tylko dlaczego akurat mnie to spotkało? – pyta.
O tamtym czasie żałoby po stracie dziecka mówienie przychodzi jej z trudnością. Tym większą po wszystkim tym, co wydarzyło się w tym roku. Bo choć razem z mężem powiedzieli sobie, że będą się dalej starać o dziecko i spróbują jeszcze raz, los dla Anny okazał się bardzo okrutny. Ale po kolei…
Anna dbała o siebie, regularnie robiła cytologię, chodziła do ginekologa. – Wiadomo, staraliśmy się o dziecko…. – powie.
W listopadzie ubiegłego roku nieoczekiwanie pojawiły się krwawienia. Nieregularne, takie raczej plamienia. Poszła do ginekologa, do którego chodziła od dawna, on również prowadził jej ciążę. Stwierdził nadżerkę. Ale ponieważ rodzina starał się o dziecko, ginekolog doradził: „nie ruszamy jej”.
Anna jeszcze w styczniu tego roku robiła cytologię, której wynik był dobry. Ale pod koniec miesiąca dostała prawie krwotoku. I wtedy ten „jej” ginekolog odesłał ją do kolegi na pogłębioną diagnostykę. Podczas USG dopochwowego, gdy zobaczył obraz zbladł i powiedział: O Jezus Maria, to jest chyba rak.
– Przerażające? Cóż, potem miało się okazać, że mam raka trzonu macicy i szyjki macicy. Któryś musiał być gratis – gorzko żartuje. – Nie wiem, jak można mieć raka, a nawet dwa, przy dobrych cytologiach. Czekam i szukam kogoś, kto mi to wytłumaczy….
Anna, jak wszystkie kobiety w takich sytuacjach trafiła do szpitala na łyżeczkowanie. Wyniki badań histopatologicznych przyniosły diagnozę. Zaczęła szukać ratunku. W marcu po raz pierwszy weszła na stronę internetową krakowskiego Szpitala na Klinach. I wtedy dotarło do niej z całą mocą, że jeśli nie podda się operacji to umrze. Z drugiej strony sama operacja oznacza pogrzebanie marzeń o urodzeniu dziecka. Anna nigdy już nie zajdzie w ciążę. Ma usuniętą macicę, jajniki, jajowody, węzły chłonne…
– Mam 39 lat i menopauzę. Wiem, że to wszystko straszne, ale nie będzie już nic straszniejszego w moim życiu, od śmierci synusia. Czasem oglądam się na ulicy za kobietami z wózkami. Czasem się zamyślę, a czasem zapłaczę. Ale nauczyłam się akceptować objawy mojej menopauzy. I chociaż jajniki to takie „centrum dowodzenia” u kobiet, to ja nie czuję się mniej kobieco – opowiada.
– Od mojej operacji na Klinach minęło już pół roku. W listopadzie byłam na wizycie kontrolnej. Wyniki są w porządku. Ale gdy przypomnę sobie, co ja przeżyłam, gdy trzeba było potwierdzać, czy nie mam przerzutów. Te wszystkie badania: PET, tomografia i inne które, gdyby zdyskwalifikowały mnie do operacji robotem, to pewnie oznaczałoby to też, że jest po mnie – wspomina.
Ze względu na stopień zaawansowania raka Anna musiała przejść dodatkowo cały cykl radio i chemioterapii. Pięć tygodni chemii i 25 naświetlań. – 13 lipca byłam ostatni raz na naświetlaniu. Jakie te tygodnie były dla mnie trudne, ciągłe wymioty, biegunki. Na szczęście chociaż włosów wypadło mi mało – opowiada.
– Będę do końca życia wdzięczna za tę operację, nie tylko dlatego, że za te unijne dotacje była dla mnie bezpłatna, ale za to, że uratowali mi życie. Gdybym poczekała jeszcze z pół roku byłoby po mnie. A teraz proszę jeszcze napisać, że bardzo kocham męża. Chcę żyć i być z nim, choć strach, że rak wróci zostanie we mnie na zawsze.
Cesarz wszystkich chorób. Biografia raka: „Nieustannie myślałam o szansach przhttps://www.szpitalnaklinach.pl/historie_pacjentow/zofia-69-lat/etrwania tego wszystkiego. Trzydzieści procent. W nocy powtarzałam sobie tę liczbę. Nawet nie jedna trzecia. Nie mogłam spać, patrzyłam w sufit i myślałam: Ile to jest trzydzieści procent? Co się zdarza w trzydziestu procent przypadków? Mam trzydzieści lat, czyli mniej więcej trzydzieści procent z dziewięćdziesięciu. Gdyby prawdopodobieństwo wygranej w jakiejś grze wynosiło trzydzieści procent, czy zdecydowałabym się zagrać?”