Aneta, 64 lata
Rak trzonu macicyPandemiczny rok z zakrętami. Historia jednej kobiety i dwóch nowotworów.
Od czego mam zacząć tę opowieść? Mam 64 lata, złośliwego raka sutka, a do tego raka trzonu macicy? Kto chciałby przeczytać taką historię? – zastanawia się pani Aneta. – Ale koniecznie chcę ją opowiedzieć, bo nawet takie przydarzają się są w życiu po coś. A poza tym ja z nimi wygram!
U Anety, emerytowanej nauczycielki, rak – „cesarz wszystkich chorób” – pojawił się z nagła, w trudnym pandemicznym roku. Ale dla kogo albo u kogo rak pojawia nie „z nagła”? Zawsze oznacza koniec świata, jaki się dotychczas znało. Nawet, jeśli „w zasadzie prowadziło się zdrowy tryb życia, dbało o profilaktykę, robiło mammografię i cytologię”. Rak jest podstępny. U pani Anety nowotwór podszył się pod chorobę Leśniowskiego – Crohna na którą również choruje.
– Od początku 2021 roku jakoś tak pobolewał mnie brzuch. W marcu doszły do tego krwawienia i upławy. Miałam tomografię i kolonoskopię, całą diagnostykę w kierunku tego Crohna. Nie wiązałam moich dolegliwości ze sprawami ginekologicznymi, bo cytologia z 2019 i 2020 roku przecież była dobra.
Ale wróciła do ginekologa, którego zmiany w jej stanie bardzo zaniepokoiły. Pobrał próbki do badań, posłał do patomorfologa.
– Czekałam na wynik. Na początku kwietnia przyszedł: rak trzonu macicy. Nogi się pode mną ugięły. Z tym wynikiem wróciłam do mojego ginekologa, a ten przekierował mnie na drugą konsultację. Żeby mieć pewność. Skierowanie do szpitala, kolejne badanie i ta diagnoza: rak trzonu macicy, trzeba usunąć wszystko.
– Tylko jak ułożyć sobie życie po takim „usunąć wszystko”? W 2003 roku miałam, z powodu zapalenia, usuwany jeden jajnik. Boże święty, jak to bolało! Rozkroili mnie od spojenia łonowego po pępek. Ani podnieść się z łóżka, ani chodzić, ani nawet wyprostować, bo te wszystkie szwy ciągną człowieka do ziemi. Chodzi przygięty i tak potwornie obolały. Z tego 2003 roku zapamiętałam ten potworny ból. Ledwie dałam radę, a przecież byłam dekadę młodsza. To, co będzie teraz, po tym, jak mi „usuną wszystko”?
– Rozmawiam o tym moim strachu przed operacja z lekarzem w szpitalu, w moim mieście. A ten na to, że może by się dało laparoskopowo? Ale wysłał mnie też na mammografię. I mówi mi rak sutka. Kolejne wycinki do badań. Złośliwy.
– Mogłam się wtedy załamać. Ale siadłam do komputera i zaczęłam szukać pomocy w Internecie. Bo nawet jeśli to rak, nawet jeśli złośliwy, to otwartej operacji nie chcę. W weekend, tak już chyba było to w niedzielę patrzę, a tu „Wyborcza” opisuje, że w Krakowie kobiety z takim rakiem jak mój, za unijne pieniądze operują robotem. No to piszę tam do nich, do tego Szpitala na Klinach w niedziele wieczorem i idę spać. Choć usnąć nie mogę.
– W poniedziałek rano otwieram skrzynkę i oczom nie wierzę: jest odpowiedź! Pani Agnieszka ze Szpitala na Klinach prosi mnie o dosłanie dokumentów. Robię to szybciutko. Ten Internet to wspaniała sprawa! Od razu dostaję termin na konsultację, bezpłatna – co ważne, któremu emerytowanemu nauczycielowi się dziś przelewa?
– Jadę do Krakowa. Z duszą na ramieniu, bo przecież mam tego Crohna, a jeszcze tętniaka na wątrobie. Rozmyślam, co, jeśli mnie nie zakwalifikują? Specjalista ze Szpitala na Klinach uspokaja, mówi o 99 proc. szansie na zabieg. Ale i tak się boję. Wysyłają mnie na angiografię, wracam na Kliny. W połowie czerwca mam operację. Radykalną: usuwają mi macice, jajowody, ten drugi jajnik. Wszystko.
– Ale jest inaczej. Nie mam rozpłatanego brzucha, zaledwie kilka szwów po małych nacięciach na brzuchu, których trzeba się zresztą doszukać. Ale nie ma drenów, ropa z rany się nie sączy, jak w 2003 roku… Po tej operacji mogę od razu wstać, iść do łazienki. Myślę sobie, mam tego raka z głowy.
– Dziwny jest ten los. Co dwa lata miałam mammografię, za każdym razem dobry wynik, pilnowałam terminów. A teraz wyszedł ten rak, złośliwy sutka. Złośliwy, bo po tym zabiegu na raka trzonu macicy, trzymam w ręce wynik biopsji i już to wiem. Cóż, wracam z nim do domu. W sierpniu w swoim szpitalu przechodzę operację. Oszczędzającą, pierś mi została, choć węzły wartownicze trzeba było usunąć. Lekarz mi powiedział, że pierś jest, że operacja była oszczędzająca, bo guz został wykryty we wczesnym stadium.
– Właśnie się zbieram do szpitala, na radioterapię, bo z tym guzem sutka nie ma żartów. Po każdym naświetleniu pierś obolała, trochę piecze. Smaruję specjalnym kremem. No i jestem na terapii hormonalnej.
– Jak ja to znoszę? Raczej dobrze. Co rano myślę sobie: może i nie jestem całkiem zdrowa, ale tak w 80 proc. już tak! A w dodatku okazało się, że moja rodzina i przyjaciele tak celująco zdali egzamin z miłości i przyjaźni. Może to wszystko było potrzebne, żebym dostrzegła i doceniła tę stronę życia? Może trudne przeżycia też są potrzebne, tym bardziej, gdy się dobrze kończą! Tak, jak u mnie. Dziewczyny, trzeba brać los w swoje ręce, pilnować się i badać, bo rak we wczesnym stadium jest do pokonania!
Operację raka trzonu macicy u pani Anety w krakowskim Szpitalu na Klinach wykonano za darmo, gdyż szpital korzysta z funduszy unijnych.
Siddhartha Mukherjee: „Cesarz wszech chorób. Biografia raka”: Germaine w poszukiwaniu skutecznego leczenia wyruszyła w dziwną podróż, od stron internetowych, przez szpitale, chemioterapię i badania kliniczne na drugim końcu Stanów” (…) Aby dotrzymać tej chorobie kroku, trzeba stale wykazywać się inwencją, uczyć się nowych strategii i zapominać o starych”.