Ałła, 56 lat
Rak trzonu macicyAłła nie miała szans zdążyć z operacją na raka przed wojną rozpętaną przez Putina.
Bałam się wszystkiego. I raka i jechać do Polski. I wojny. Było mi tak ciężko. Wiedziałam, że jestem bardzo chora i jeśli nie przejdę operacji – umrę. Ręce mi opadły, wpadłam w histerię – opowiada Pani Ałła, która na początku marca została zoperowana w Szpitalu na Klinach
Pod szpital zajechali cała rodziną. Prosto spod granicy. Ona – Ałła – lat 56 z rozpoznanym tuż przed wybuchem wojny na Ukrainie rakiem endometrium. Jej córa z trójką dzieci i zięć. Są spod Iwano-Frankowska (to przedwojenny Stanisławów). Do Polski uciekli przez Lwów. Zięć Ałły też mógł wyjechać, bo ojców wielodzietnych rodzin nie mobilizują i wypuszczają z Ukrainy.
Przyjechali i powiedzieli: my z Ukrainy. Pani Ałła od razu trafiła na oddział, resztę rodziny pracownicy placówki przekierowali do hotelu.
O raku Ałła dowiedziała się przypadkiem, gdy „omsknęła się głowica USG”. Bo chorowała na coś innego, a lekarka, która wykonywała badanie przesunęła głowicę na macicę i wtedy na monitorze zobaczyła niepokojącą zmianę. Na kilka centymetrów. Rak endometrium – jak pokazały kolejne badania.
Ale po kolei. W grudniu ubiegłego roku, gdy już rosyjskie wojska stały pod granicą Ukrainy, a Putin ciągle groził wojną, Ałła zwijała się z bólu. Miała kamienie w pęcherzyku żółciowym, dostała ciężkiego zapalenia. Leżała w szpitalu w Iwano-Frankowsku. – Leczyli mi ten pęcherzyk żółciowy jak umieli. Lekarz powiedział, że te kamienie trzeba usunąć i potrzebna jest do tego operacja. Dał mi miesiąc, żebym wróciła do szpitala na zabieg – opowiada Ałła.
Miała sobie też zrobić USG, żeby zobaczyć, co tam z innymi organami wewnętrznymi. – No i wtedy podczas USG zobaczyli podejrzanie powiększone endometrium. Potem były też inne badania, które dały diagnozę – rak endometrium. Leczyłam jedną chorobę, wykryli drugą – mówi Ałła.
Co robić dalej? Szukali szpitala, w którym dałoby się zrobić zabieg. Wyszło, że najlepiej będzie we Lwowie. Blisko miejsca zamieszkania córki. Szpital w tym mieście wyznaczył termin zabiegu: pod koniec lutego. Od operacji Ałłę dzieliła tylko konsultacja u anestezjologa. – Zrobiłam ją. A wtedy już zaczęły spadać bomby i rakiety po całej Ukrainie. Mój szpital odwołał wszystkie zabiegi planowe. Nie zdążyliśmy już dostać nowej daty operacji. A potem, jak już nawet się jakieś pojawiły, to ciągle były przesuwane – wspomina Ałła. Lekarze tłumaczyli, że nie ma jak operować, bo cały czas są w wojennym reżimie.
– Wtedy w rodzinie zapadła decyzja: jedziemy do Polski, do Krakowa – wspomina Ałła.
A skąd wiedzieli, że w Krakowie można się operować? – O Szpitalu na Klinach powiedział nam jeden z lwowskich lekarzy – mówi Ałła.
Jej córka dodaje, że sprawdzali tę informację – u kogo mogli – i wyszło na to, że pracują tu dobrzy specjaliści. – Zadzwoniliśmy do Krakowa. To znaczy córka dzwoniła – słyszymy.
Rodzina jeszcze ze Lwowa pocztą posłała dokumentację medyczną do Krakowa, z tą ukraińską diagnozą. Ałła czekała i płakała. A potem przyszła odpowiedź. – Odpisali, że jest termin i to szybko. Operacja robotem. W Ukrainie w ogóle nie mamy takich robotów. Od razu zapytaliśmy, ile ta operacja będzie kosztowała, bo chcieliśmy wiedzieć, czy w ogóle będzie nas stać na takie nowoczesne leczenie. Ale szpital od razu nam odpowiedział, że to będzie bezpłatne, bo wspierają osoby z Ukrainy a do tego mają grant z Unii Europejskiej na wykonywanie zabiegów robotem dla kobiet – opowiada córka.
Rodzina, już w Krakowie, jeszcze raz pytała o pieniądze. Znów usłyszeliśmy: zero złotych.
Jak setki tysięcy uchodźców stanęli w kolejce do przejścia granicznego z Polską. Całą rodziną: babcia, córka, wnuki…
W końcu dotarli i byli już w Krakowie. Najpierw pomieszkiwali w hotelu, teraz cała rodzina jest w pensjonacie w Nowym Targu.
Pani Ałła do szpitala trafiła od razu po przyjeździe, czyli w poniedziałek. W czwartek już była po operacji.
– Wszystko poszło tak dobrze i lekko – dziwi się jej córka. – Ja zupełnie inaczej czułam się po znieczuleniu – wspomina. W Polsce chyba inaczej znieczulają. Może leki jakieś inne mają?
Pani Ałła wspomina, jak wszyscy się do niej tak miło odnosili, miło przyjęli. – „все було дуже добре” – komentuje.
I lekarze tacy mili, i pielęgniarki. Jedzenie podają, wodę donoszą. Pytają ciągle, jak się czuje. Czy czegoś mi trzeba, czy nie boli…
Ałła: – Przyszło nam jechać do Polski… Choć ja nie mogłam uwierzyć, że coś takiego jest możliwe. Do końca zresztą nie wierzyłam.
Dziękuję, że lekarze przed operacją wszystko mi opowiedzieli i dokładnie wyjaśnili, co i jak będą robić. To mnie uspokoiło.
Chwile milczy, a potem podkreśla: – Jestem bardzo wdzięczna za wszystko, bo gdyby mnie nie przyjęli nie wiem, co by ze mną było.
I jeszcze: – Mnie nawet słów brakuje, żeby opisać jak bardzo jestem wdzięczna. Od razu łzy mi do oczu płyną, z tego jak przyjęto mnie tutaj. Wszystko zrobili i dalej chcą jeszcze leczyć. I jeść dają i ubierają. Nie mam na to po prostu słów…
– Jak odpłacić za to, jak ludzie – z takim zrozumieniem – się do nas odnoszą? Do nas – Ukraińców i do naszych problemów. Do wszystkiego. Jak my się wam odpłacimy? – pyta.
Panią Ałłę czekają teraz kolejne konsultacje, być może potem jeszcze radioterapia. Ona od razu, po operacji, chciała wracać na Ukrainę. Ale lekarze odwodzili ją od tego pomysłu. „W Iwano-Frankowsku strzelają. Proszę teraz nie wracać, bo kto tam Pani terapię dokończy? Dokończmy leczenie w Polsce”.
Ałła: – A mnie tak by się chciało do domu, nawet jak tam strzelają…
I na koniec prosi, by koniecznie dodać: – Wszystkim, wszystkim Polakom jesteśmy bardzo wdzięczni. Niski pokłon za to wszystko!